Moje ostatnie wpisy

  •   :: Akcja rozpoczyna się porwaniem córki Rachel, Kylie.
Aby ją uwolnić musi porwać kolejne dz

    15 dni temu

  •   ::

    17 dni temu

  •   ::

    17 dni temu

  •   ::

    17 dni temu

  •   ::

    17 dni temu

  •   ::

    17 dni temu


Albumy

Kalendarz


Aby wykonać akcję musisz się zalogować.

Jeżeli nie masz jeszcze konta zarejestruj się.

Aby wykonać akcję musisz się zalogować.

Jeżeli nie masz jeszcze konta zarejestruj się.

Prawdziwa Natura Gainaxa - 2.1.

Album: Moje Opowiadania  

Prawdziwa Natura Gainaxa - 2.1.

Wyślij na komórkę

Prawdziwa Natura Gainaxa - 2.1.

 

To był dzień jak co dzień. 

Właśnie jechałem ze swoją rodziną na wakacje, gdy nagle,

zupełnie znikąd naszą drogę przeciął wyścigowy samochód.

Nim się spostrzegliśmy dosięgły nas płomienie powstałe w wyniku zdarzenia.

Spanikowałem. Matka złapała mnie za rękę, próbując zniwelować mój niepokój.

Przepełniła mnie wtenczas głęboka wiara, że wszystko będzie dobrze.

W pewnej chwili poczułem czyjś dotyk na swoim ramieniu.

To była moja mama ! Jej obecność wypełniła mnie nieskończoną radością.

Nie przetrwała ona jednak długo.

Pełen smutku pojąłem, że jej ruchy stają się coraz wolniejsze.

Zmartwiłem się, ale nie dałem tego po sobie poznać.

Kątem oka dojrzałem jak sięga ręką do torebki i wyciąga z niej tajemniczy przedmiot.

- Weź go i strzeż jak oka w głowie.

Wyciągnąłem dłoń, pochwiciłem wspomnianą rzecz z ostrożnością 

i bez zastanowienia ukryłem na dnie kieszeni.

W powietrzu zdało się wyczuć rosnące napięcie.

- Musisz żyć mój synu.

Przez głos mojego ojca przemówił przejmujący kaszel.

Odwróciłem się i przeszyłem wszystkich obecnych pełnym poświęcenia wzrokiem.

- Ale przecież ja nie mogę was tak tutaj zostawić !

Atmosfera stawała się coraz gęstrza.

- Jesteś silnym chłopcem i wiemy, że dasz sobie radę.

Para otoczyła się pełnym czułości wzrokiem.

Moje serce przepełniała pulsująca rozkosz.

Nagle okolicę pojazdu przeszył dźwięk łamanej gałęzi.

- Silnik zaraz wybuchnie !

Słowa te wybudziły mnie z transu.

- Wynoś się stąd ! Natychmiast !

Przez krótką chwilę nie wiedziałem, co mam zrobić. 

Otworzyłem drzwi i popatrzyłem w trwodze na uwięzionych w samochodzie rodziców.

Nagle poczułem jak coś wypycha mnie ze środka.

To był mój tata ! Zdołał się jakoś wyzwolić z potrzasku !

Byłem taki szczęśliwy, a chwilę później... nastąpił wybuch.

Świat, który znałem w ułamku sekundy został zrównany z ziemią.

Mój ojciec poświęcił życie, aby mnie uratować.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. 

Sfera szoku przyćmiła wszystkie moje zmysły.

Nie byłem w stanie myśleć racjonalnie.

W pewnym jednak momencie doszedłem do siebie.

Złość, żal i bezradność wstąpiły mi na twarz.

Moje ciało poruszyło się samo.

Upadłem na kolana i pełen łez wydałem z siebie histeryczny krzyk.

Wtem ktoś złapał mnie za ramię.

- Nic ci nie jest ?

Jednak ja nie byłem w stanie udzielić mu odpowiedzi.

Zrezygnowany, sięgnąłem reką do kieszeni i wyciągnąłem z niej przedmiot, 

którym obdarowali mnie rodzice.

To była strzykawka ! Zastanawiałem się, dlaczego ją otrzymałem ?

Moje rozważania przerwał zdenerwowany policjant.

Bezwiednie odwróciłem głowę, przeszyłem go bezżywotnym wzrokiem, 

po czym upadłem z wyczerpania na ziemię.

Obudziłem się w szpitalu.

Lekarze bardzo długo dyskutowali o moim stanie zdrowia, 

jednak ja nie mogłem zrozumieć z tego ani słowa.

Wtem, jeden z nich, dojrzawszy, że odzyskałem przytomność 

odsłonił zasłonę i podszedł do mojego łóżka.

- Masz szczęście, że przeżyłeś.

Pomimo jego uprzejmości nie miałem ochoty z nim rozmawiać.

Parę minut później zjawił się kolejny lekarz,

który zabrał tego pierwszego na rozmowę przed moją zasłoną.

- Dalej milczy ?

- Na to wygląda.

- To musiał być dla niego nie lada szok.

- Tak. Mało kto mógłby być normalny po zobaczeniu czegoś takiego.

- To prawda. Nawet największemu wrogowi nie życzyłbym takiej śmierci.

Słowa te wywołały na moim ciele niepokojące drgawki.

Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.

- Doktorze ! Saturacja spada !

- Mamy migotanie komór !

Wszystko działo się tak szybko.

Wokół mnie zrobił się niezły harmider.

W pewnym momencie nie słyszałem już nic.

Moje oczy nie poruszały się, a przede mną pojawiło się białe światło.

Ujrzałem w nim swoich rodziców. Wzruszyłem się.

Wiedziałem jednak, że nie mogę do nich wrócić.

Rozumiałem jak ważne było dla nich moje przetrwanie.

Moją duszę trawił wtenczas niezmierzony smutek.

Jednak ja starałem się go nie okazywać przed nikim, kto był dla mnie ważny.

- Synu. Weź strzykawkę, którą cię obdarowaliśmy.

Postacie wskazały na moją kieszeń.

- To twój jedyny ratunek !

Ich pełen powagi głos wybudził mnie z transu.

Wokół mnie znowu zaczęło robić się jasno.

Nie martwcie się ! Nie zawiodę was !

Zdecydowanie wypełniało każdą lukę mojego umysłu.

- Mamy słaby puls !

W tej chwili powróciłem do siebie.

Muszę to zrobić ! Tu i teraz !

Moja determinacja sięgnęła szczytu.

Wyciągnąłem z kieszeni rzeczony przedmiot 

i bez zastanowienia wbiłem go sobie w rękę.

Moje ciało zadrżało. 

W jednej chwili świat zaczął pulsować mi przed oczami.

Całe to zamieszanie nie utrzymało się jednak długo.

Po paru minutach było już po wszystkim.

- Doktorze ! Puls stabilizuje się !

Zdezorientowana pielęgniarka wskazała na jedno z urządzeń.

- To niewiarygodne !

Lekarz aż skamieniał pod wpływem powstałego szoku.

W tym momencie znowu straciłem przytomność.

Doktor wstał i kątem oka dojrzał  tajemniczy przedmiot w mojej dłoni.

Czułem jego wrażliwy dotyk nawet w najgłębszych zakamarkach swojej podświadomości.

Parę chwil później wyłączyłem się. Mój umysł stał się oporny na reakcję 

i nie zdolny do jakiegokolwiek myślenia.

- Hmm. Interesujące... A więc to dzięki temu przeżyłeś ?

Mężczyzna zabrał pełną nieznajomości rzecz i naprędce schował w kieszeni fartucha.

- Doktorze. Znalazł pan coś ?

- Nie. To nic takiego. A teraz proszę wybaczyć, ale muszę już iść.

- Rozumiem.

Doktor otworzył drzwi do oddziału.

Pielęgniarka poszła w lewo, a on w prawo, prosto do laboratorium.

To, co odkrył dogłębnie nim wstrząsnęło.

Nikt nie może się dowiedzieć o tym, co tutaj zobaczyłem.

Lekarz posprzątał próbkę i umieścił resztę substancji w specjalnej lodówce,

do której tylko on miał dostęp.

Następnego dnia prowadził kontrolę na oddziałach.

Chłopiec, którego leczył dalej był nieprzytomny.

Doktor postanowił zduplikować substancję, nim pacjent się obudzi.

- Zrobię wszystko, aby go uratować !

Pełen zapału lekarz otworzył laboratorium i zamknął się w nim na całą noc.

Cały personel zaczął się o niego martwić.

Po wydziałach chodziły plotki, że zmarł dogłębnie pochłonięty swoją pracą.

Minął tydzień. Od lekarza nadal nie było żadnych wieści.

Minął ranek, dochodziło południe.

Doktor, powolnym krokiem, z workami pod oczami opuścił swój gabinet.

Niedługo po tym zmierzył do sali, w której spoczywał jego pacjent.

Dojrzawszy mężczyznę na jednej z kamer w sali zjawiła się jego zatroskana pomocniczka.

- Doktorze ! Wszystko w porządku ?

Moja koleżanka z pracy była bardziej roztrzepana niż zwykle.

Odpowiedziałem jej, żeby dała mi spokój.

Wtedy zapytała mnie czy nie potrzebuję niczego go jedzenia.

Złota kobieta. Podziękowałem jej uprzejmie i wysłałem spowrotem do pracy.

Gdy byłem już przy łóżku pacjenta powziąłem stołek dla gości 

i bez zastanowienia zająłem na nim miejsce.

Nagle chłopiec obudził się cały spocony.

Zerwałem się na równe nogi.

Pomyślałem, że pewnie przyśnił mu się jakiś koszmar.

Jednak jego objawy wskazywały na coś zupełnie innego.

Mój pacjent zachowywał się tak jakby mu rozum odjęło.

Wiercił się chaotycznie i wypytywał gdzie jest. 

Żądał nawet natychmiastowego wypisania ze szpitala.

Całkowicie zamarłem z przerażenia.

Nie wiedziałem, co mam zrobić.

Tak poważny przypadek zdarzył mi się pierwszy raz w życiu.

Dostrzegając, że jego funkcje życiowe zaczęły drastycznie spadać wziąłem się w garść.

Pochwyciłem strzykawkę z substancję, którą udało mi się zduplikować 

i bez zastanowienia wstrzyknąłem mu jej zawartość.

Niedługo po tym jego funkcje życiowe zaczęły się stabilizować.

- Udało się !

Usiadłem na podłodze i odetchnąłem z ulgą.

Chwilę później przybiegli do mnie moi współpracownicy.

- Doktorze ! Czy wszystko w porządku ? Słyszeliśmy hałasy !

- To nic takiego.

Otrzepałem się i powstałem, promieniując zewsząd swoją dumą.

- Sytuacja opanowana !

Wszyscy byli oszołomieni.

Pierwsza z tego stanu ocknęła się moja ulubiona pielęgniarka.

- O ! Byłabym zapomniała ! Doktorze ?

- Tak ?

- Pańskie śniadanie już na pana czeka.

Uradowany tą informacją przeprosiłem wszystkich, udałem się do swojego gabinetu 

i cały rozpromieniony rozsiadłem się wygodnie w swoim fotelu angażując się

w ciepły, apetyczny posiłek.

To była sobota - 14 lipca.

Mój pacjent już miesiąc się nie budził.

Zastanawiałem się czy na pewno dobrze zmieszałem ze sobą składniki.

Rozmyślenia przerwała mi moja współpracowniczka, 

która jak oparzona wbiegła do gabinetu.

- Obudził się ! Wszystkie parametry w normie !

- To wspaniała wiadomość ! Muszę jak najszybciej z nim porozmawiać !

Pełen fascynacji doktor ubrał swój fartuch i z rozpędem wkroczył na salę.

Dziś się obudziłem. Niebo było bezchmurne, a dzień pełen słońca.

Zdałem sobie sprawę z tego gdzie jestem,

ale nadal nie mogłem pogodzić się z tym, co się stało.

Mimo to postanowiłem dochować przyrzeczenia jakie złożyłem rodzicom.

Mamo ! Tato ! Bądźcie pewni, że będę silny !

Z pasją zacisnąłem pięści.

Moją zadumę przerwał głos doktora.

- Widzę, że już się obudziłeś.

- Tja.

- Jak się czujesz ?

- Bez rewelacji.

- Miałeś wielkie szczęście.

- Już pan to mówił.

W moim głosie zdało się wyczuć lekkie zdenerwowanie.

- Niech pan mi lepiej powie dokąd zmierza !

- Ta strzykawka, którą miałeś przy sobie...

Doktor ze smutkiem spuścił głowę.

- Co ?! Moja strzykawka ?! Gdzie ona jest ?!

Dostrzegając przejęcie w moim głosie doktor podniósł głowę

i przesłał mi przyjazny uśmiech.

- Spokojnie ... jest tutaj.

Kątem oka dojrzałem jak lekarz sięga ręką do kieszeni fartucha 

i wyciąga z niej pustą, poplamioną strzykawkę.

- Tak ! To ona ! Dziękuję, że pan ją dla mnie zachował !

Pełen euforii pochwyciłem przedmiot w rękę.

- Nie ma za co ! Wiedziałem, że miała dla ciebie wielką wartość.

- Tak ! Ogromną !

Przez moje ciało przemawiała pasja.

Moja radość nie trwała jednak długo.

Uświadamiając sobie, że moja jedyna szansa

na przeżycie odeszła w zapomnienie wyraźnie posmutniałem.

- Co się stało ?

Przez głos doktora przemawiała wyraźna troska.

- Ta strzykawka ...

Zacisnąłem przedmiot w pięści.

- Była moją jedyną szansą na ratunek.

- Nie martw się ! Zduplikowałem ją !

- Co to znaczy ?

- Uratowałem i dwukrotnie pomnożyłem jej zawartość.

Słowa te wywołały u mnie wzruszenie

jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem.

- Tak bardzo panu dziękuję !

Pełen radości rzuciłem się lekarzowi na szyję.

Nagle moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa.

Zacząłem okropnie kaszleć . 

Niedługo po tym wstąpiły we mnie duszności.

Nie mogę znowu zasnąć ! Muszę to zwalczyć i iść dalej !

Wtem moje pełne desperacji przemyślenia przerwało ukłucie igły.

Parę chwil później poczułem odprężenie.

Doktor pochwycił mnie i położył na łóżku.

Jednak ja wcale nie miałem zamiaru odpoczywać.

Wiedziałem, że nadszedł najwyższy czas, 

aby opuścić ten oddział.

Ostrożnie usiadłem na łóżku, przeciągając się.

Po kilku minutach zastanowienia odpiąłem od siebie wszystkie urządzenia monitorujące

i gdy miałem już wstać zauważył mnie doktor.

- Co ty najlepszego wyprawiasz ?!

- Wychodzę stąd.

Mój głos wypełniała bezżywotność.

- Nie możesz ! Jesteś poważnie chory !

- Wiem o tym... jednakże nic innego mi już nie pozostało.

Słysząc to, doktor zniżył swój ton, podszedł do mnie i złapał za rękę.

- Zostań proszę.

- Bardzo bym chciał, ale nie mogę.

Mój głos wypełniało ziarno przymusu, a duszę przygniatał nieznany dotąd ciężar.

Popatrzyłem doktorowi prosto w oczy. Dojrzawszy moje roztargnienie wstał i odwrócił się.

- Rozumiem. Skoro taka jest twoja wola, to nie będę cię zatrzymywał. Zaraz przyniosę wypis.

Moje myśli przepełniała euforia i wyrazy najszczerszego współczucia dla wszystkich tych,

którzy obdarzyli mnie opieką. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.

Przecież nic mnie tutaj nie trzymało, ale jednocześnie ...

Dojrzawszy doktora na horyzoncie urwałem swoje myśli.

Kątem oka dostrzegłem stelarz, na którym spoczywała kartka papieru.

Lekarz podszedł do mnie, podał długopis i nachylił w nadziei,

że jeszcze zdołam zmienić zdanie.

Jednak ja wiedziałem na czym stoję.

Widząc to mężczyzna postanowił pomóc mi w ucieczce ze szpitala.

- Proszę. Podpisz się tutaj. W prawym dolnym rogu.

Wiedziałem, że muszę odejść, ale jakieś dziwne uczucie niepokoju wypełniało moje wnętrze.

- To wszystko ?

Moją twarz wypełniało niewzruszenie.

- Tak.

Czułem się potwornie widząc doktora z trudem sięgającego po wypełniony skrawek papieru.

Nie mogłem pozwolić by to rozstanie go zniszczyło.

- Doktorze ?

- Tak  ?

- Czy mógłby pan tu podejść ?

- Oczywiście.

Kiedy doktor zbliżył się, wstałem i utuliłem go serdecznie mówiąc : '' Kocham Cię ''.

Zawsze chciałem to powiedzieć, ale nigdy nie miałem na to okazji.

- Do widzenia doktorze !

Z wyrazem szczęścia na twarzy opuściłem szpitalny oddział

i pełen wewnętrznej dumy wyszedłem na zewnątrz.

Doktor, otrząsnąłwszy się ze szoku złapał mnie przed wejściem.

To było dla mnie nie lada zaskoczeniem.

Czego on jeszcze mógł ode mnie chcieć ?

- Hej ! Zaczekaj chwilkę !

Wyczerpany doktor podparł się mojego ramienia.

- Czy coś się stało ?

- Nie... Tylko...

Wiedziałem, że sytuacja jest poważna.

W oczach doktora mieniło się bowiem ogromne poświęcenie.

- Zapomniałeś swoich strzykawek !

Słowa te wprawiły mnie w osłupienie.

Zdałem sobie sprawę z tego, co zrobiłem.

- Bardzo przepraszam za kłopot panie doktorze.

- Nic nie szkodzi.

Doktor podał mi mały ciemno-zielony plecaczek z czerwono-czarną literką ''G'' na przodzie.

- Proszę. Teraz już jesteś gotowy do drogi.

- Tak. Dziękuję.

- Nie ma za co ! Życzę ci powodzenia w podróży.

Zatwierdzony w swojej decyzji zacząłem powoli oddalać się od ośrodka.

- Uważaj na siebie ! Te tereny kryją w sobie wiele niebezpieczeństw.

- Bez obaw ! Ze wszystkim sobie poradzę ! Jeszcze raz dziękuję panu za wszystko

i mam szczerą nadzieję, że spotkamy się ponownie !

- Tak. Ja także...

Doktor pomachał mi na pożegnanie, a ja z wzajemnością powtórzyłem ten gest.

Nie tracąc chwili wyruszyłem na poszukiwanie miejsca, które mógłbym nazwać domem.

Tak wędrowałem i wędrowałem. W pewnym momencie usłyszałem coś, co mnie zaintrygowało.

Naprzeciw mnie rozciągał się mroczny budynek otoczony dziurawym ogrodzeniem.

Z jego wnętrza dobiegały czyjeś przeraźliwe krzyki.

Wzbudzały one we mnie strach i jednoczesną ciekawość.

Z trudem przełknąłem ślinę, minąłem ogrodzenie

i wkroczyłem do pomieszczenia przypominającego centrum kontroli lotów.

Moją uwagę przykłuły trzy roboty stojące w szeregu za masywną, przeźroczystą szybą.

Kątem oka dojrzałem ekran, w którym widniały umęczone twarze dwójki chłopców z mojego rocznika.

(5 klasa podstawówki, a tymi ofiarami byli najprawdopodobniej Yagami Taichi i Ishida Yamato z pierwszego sezonu Digimon Adventure)

- Gdzie ja jestem ?

Nim się spostrzegłem, tajemniczy, postawny mężczyzna

o czarnych jak węgiel włosach pochwycił mnie za ramię.

- Nie powinieneś tu być !

Jego głos wywołał u mnie dogłebne przerażenie.

- Hugo. Daj mu spokój !

- Ale, szefie !

- Żadnych ale ! Przyda nam się dosatkowy królik doświadczalny.

- Tak, panie ...

Wyczułem rezygnację w głosie mężczyzny. 

Pojąłem wtenczas, że nie mogą mieć złych zamiarów.

Położyłem prawą dłoń na piersi i odetchnąłem z ulgą.

W ten sposób odzyskałem znaczną część utraconego spokoju.

Niedługo po tym otworzyłem oczy i podeszłem do tajemniczego panelu sterowania.

Na średnich rozmiarów ekranie nadal męczyli się uczestnicy eksperymentu.

Ich oczy wyglądały jakby miały zaraz wypaść,

kończyny poruszały się chaotycznie, zupełnie jak w egzorcyzmie,

a centralne narządy wewnętrzne były odsłonięte i sprężone niczym dmuchane baloniki.

Miałem wrażenie, że zaraz wybuchną od nadmiaru wchłanianej energii.

To była dla mnie nowość, rozrywka, której szukałem.

Z przejęciem patrzyłem na ekran, nie mogąc doczekać się wielkiego finału.

Starszy mężczyzna, dostrzegając moje zainteresowanie przesłał mi przyjazny uśmiech.

Przyznam, że był on troszeczkę dziwny. Jednak nie miałem czasu, by zwracać na niego większą uwagę.

- Widzę chłopcze, że polubiłeś moje spektakle.

Zapatrzony w przebieg akcji instynktownie przytaknąłem na jego słowa.

Z minuty na minutę sytuacja stawała się coraz poważniejsza.

Słyszałem przerażenie w głosie pomocnika.

- O nie ! Ich narządy zaraz eksplodują !

Obydwaj chłopcy zdawali się przenikać swoimi stanami wrota do świata umarłych,

za którymi kryło się ich wieczne potępienie.

Moje oczy z ciekawości przykleiły się do telewizora.

Staruszek bez emocji przesunął dźwignię o stopień do tyłu,

licząc na coś więcej, jednak jego nadzieje spełzły na niczym.

- Zawiodłem się na was ! Gdzie się podziała siła, którą się tak chwaliliście ?!

- Szefie ! Tracimy ich ! Proszę natychmiast wyłączyć maszynę !

- Nie gorączkuj się tak. Ze wszystkim zdążymy.

Staruszek ani przez chwilę nie stracił swojego stoickiego spokoju.

Z nadmiaru emocji mój oddech stał się nieregularny, a ciało ogarnęła nieludzka potliwość.

Wtem pomocnik nacisnął jakiś guzik.

Jakby znikąd pojawiły się potężne, mechaniczne macki,

które pochwyciły spadających i ułożyły na łóżkach,

przy których stali już gotowi do drogi lekarze.

Byłem zachwycony tym, co zobaczyłem.

Po głowie krążyły mi wyrazy wszelkiego podziwu.

W pewnym momencie dojrzałem jak staruszek odwraca głowę w moją stronę.

- Może chciałbyś spróbować ?

Słowa te wywołały u mnie nie lada poruszenie.

Przytaknąłem na nie z pasją. W każdej chwili byłem gotowy do działania.

- Czemu nie. Co mam zrobić ?

- Nic szczególnego. Wystarczy tylko, że wybierzesz robota i przeniesiesz się do przestrzeni eksperymentalnej.

- Dobrze !

Moja fascynacja sięgneła zenitu.

- Przepraszam. Gdzież się podziały moje maniery ?

Nazywam się Henry. A to jest Hugon, mój pomocnik.

Staruszek z impetem pochwycił swojego towarzysza za ramiona.

- Bardzo miło mi was poznać !

- Nam też jest niezmiernie miło.

Staruszek trącił swojego pomagiera w ramię.

- Tak. Tak. W rzeczy samej.

- A tak właściwie to jak masz na imię ?

- Ja ?

- Tak, ty.

- Ja ... nazywam się,  Oskar.

Przez mój głos przemawiała połowiczna nieśmiałość.

- Oskar ?

Na twarzach mężczyzn jawiło się spore zdziwienie.

- Tak.

- Coś czuję, że będziesz naszą przepustką do sukcesu.

W tonie głosu naukowca zdało się wyczuć ziarno komizmu.

- No to na co czekasz ? Wybieraj i wskakuj !

Już miałem wykonać to polecenie, ale w ostatniej chwili przypomniałem sobie o nieczekającej zwłoki sytuacji.

- Przepraszam ...

Moją twarz objął wstydliwy kaprys.

- Tak ?

Wyczułem wybicie z rytmu w zachowaniu naukowca.

- Gdzie jest toaleta ?

- Czwarte piętro i drugie drzwi po lewej.

Pomocnik wskazał na windę.

- Dziękuję.

- Nie ma za co.

Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech.

Będąc w toalecie postanowiłem w pierwszej kolejności zaspokoić swoje potrzeby fizjologiczne.

Dziesięć minut później byłem już zwarty i gotowy do działania.

Pospiesznie ubrałem się, umyłem ręce i wytarłem je wiszącym na ścianie ręcznikiem.

Niedługo po tym podałem sobie zastrzyk, a pustą strzykawkę wyrzuciłem do kosza na śmieci.

Prywatność przede wszystkim. Następnie pełen motywacji wykonałem serię pojedyńczych wdechów.

Pięć minut później wsiadłem do windy. Po przebyciu trzech pięter wkroczyłem do pomieszczenia kontrolnego.

Przepełniony ciekawością podbiegłem do strefy wyborczej.

Wziąłem głęboki oddech i z dumą począłem oglądać pojawiające się na ekranie roboty.

Wtem ujrzałem okaz, który od razu przypadł mi do gustu.

- Wybieram tego !

- Doskonale ! Eva 2485 ! Wszyscy tutaj zwiemy ją Gainaxem,

bezdusznym potworem miażdżącym potencjał każdej żywej istoty.

Uwierz mi. To zaszczyt posiąść takiego partnera

Na twarzy doktorka mieniło się zamyślenie połączone z błogą rozkoszą.

- A potem umrzeć, poćwiartowany nieograniczoną energią, wypływającą z jego nuklearnego potencjału.

Byłem tak podekscytowany, że moje uszy nie były w stanie wychwycić ani słowa prócz imienia mojego partnera.

- Gainax ?! Wow ! Brzmi nieźle !

Migiem zjechałem windą do przestrzeni eksperymentalnej, w której mieścił się robot.

- Już jestem !

Przepełniony energią pomachałem zajętym przy panelu sterowania naukowcom.

- Jesteś gotowy ?

- Tak. Jak jeszcze nigdy dotąd !

Moja ekscytacja sięgnęła szczytu.

- Nie ruszaj się.

- Dobrze.

Wtem jakaś nieznana energia wciągnęła mnie do wnętrza maszyny.

Zaniepokoiłem się. Przestrzeń wokół mnie rozbłysła, 

a dookoła pojawiły się fioletowe kule otoczone białymi liniami.

Byłem zachwycony ich pięknem. Nagle poczułem nieznany ucisk w piersiach.

Dostrzegłem masywne, ruro podobne przedmioty przebijające się przez moje ciało.

Serce waliło mi jak oszalałe. Usłyszałem dźwięki rozruchu.

Oczy robota zaświeciły się, a przez moje ciało zaczęła przepływać tajemnicza energia.

Przeszyło mnie wtenczas straszliwe uczucie. 

Było ono tak silne, że zacząłem wiercić się niczym opętany.

Z każdą minutą było coraz gorzej. Miałem wrażenie, że zaraz eksploduję.

Zupełnie tak, jakby jakaś niewidzialna ręka ściskała mnie w swoich objęciach.

Wrzeszczałem z bólu, ale nikt tego nie zauważał.

Myślałem, że zaraz zemdleję.

Świadomość, że znikąd nie otrzymam pomocy dodawała mi sił.

Nie mogłem się poddać ! To byłby koniec wszystkiego, w co wierzyłem.

Wydałem z siebie desperacki okrzyk.

Moja kondycja nie ulegała jednak żadnej poprawie.

Mimo to poczułem w sobie jakąś zmianę.

Pełen udręki zrozumiałem, że ciało robota się poruszyło.

Zewsząd wypełniała mnie wewnętrzna duma.

Widziałem podziw w oczach Henrego i Hugona.

Jednak nawet i on nie był w stanie pomóc mi w utrzymaniu wewnętrznej równowagi.

Pragnąłem spełnić ich oczekiwania, niestety świat zaczął wirować mi przed oczami.

Moje serce zaczęło zwalniać i pęcznieć, a oczy stawały się niezdolne do prawidłowego widzenia.

Nie miałem pojęcia, co teraz ze mną będzie.

Wołałem, błagałem o pomoc. Nim się zorientowałem zemdlałem, 

a moje czynności życiowe zaczęły drastycznie spadać.

Myślałem, że to już mój koniec. Wypełnił mnie wewnętrzny żal i głęboka rozpacz.

Mamo, tato. Tak mi przykro. Nie zdołałem dotrzymać naszej obietnicy.

Kiedy tak tkwiłem w białym świetle, rozmyślałem o życiu, które przeminęło tuż przed moimi oczyma.

Nagły ucisk w klatce piersiowej wybudził mnie z transu.

Nie byłem jednak ani w szpitalu, ani na żadnym innym oddziale.

Nadal tkwiłem we wnętrzu robota !

Wprost nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście.

- Ja... przeżyłem ?

Pełen dezorientacji spojrzałem na spuchnięte od energii ręce.

Nie wiedzieć kiedy ogarnęły mnie potworne duszności.

Były one o wiele potężniejsze od tych poprzednich.

Wiedziałem, że muszę jak najszybciej zerwać swoje połączenie z Gainaxem.

- Błagam was... wyłączcie to proszę... już dłużej tego nie wytrzymam.

- Szefie ! Może powinniśmy...

- Nie. Poczekajmy, co się stanie.

Byłem pewien, że Hugon z całego serca chciał mi pomóc, jednak bez zgody swojego szefa nie mógł nic zrobić.

- Tracimy go !

Przez głos pomocnika przemawiała panika.

Przepełniony wrażliwością próbował wyegzekwować dla mnie chociażby cień miłosierdzia, lecz bezskutecznie.

Ich potyczka dłużyła się bez końca.

Tymczasem ja czułem się coraz gorzej.

Chwiałem się z boku na bok niczym pijany, pozbawiony marzeń artysta.

Nie chciałem umierać, ale z każdą sekundą mój oddech stawał się płytszy i wolniejszy od poprzedniego.

W moim sercu znowu pojawiło się szaleństwo, wywołane niedoborem tlenu.

Zacząłem dyszeć jak po przebiegnięciu 10 km. w samym środku zimy.

Wtem poczułem jak coś wypycha mnie ze strefy kontroli.

Skonfrontowany z rzeczywistością osunąłem się i zemdlałem.

Kiedy się obudziłem byłem na szpitalnym łóżku.

Tak mi się przynajmniej wydawało.

- Gdzie... ja jestem ?

Mój umysł wypełniała masa pytań, a ciało odmawiało posłuszeństwa.

Moje oczy bezwiednie krążyły po suficie w poszukiwaniu znajomych kształtów,

lecz nie natrafiły na nic, co mogłoby tak właśnie wyglądać.

Wtem potężny wstrząs przeszedł przez moje ciało.

Miałem wrażenie, że mój oddech zatrzymał się, 

aby z chwilą śmierci powrócić do działania.

Zerwałem się z łóżka i złapałem za pierś.

Odgłosy sapania wypełniły każdy zakątek pomieszczenia.

Usłyszałem czyjeś kroki, więc wykonałem kilka uspokajających wdechów,

cały czas mając przed sobą obraz moich rodziców,

pokładających we mnie swoje nadzieje.

Drzwi poruszyły się.

Przełknąłem ślinę ze zdenerwowania, a na mojej twarzy pojawiło się niewzruszenie.

Musiałem utrzymać je za wszelką cenę.

Od tego zależało moje przyszłe życie.

Do pomieszczenia dumnym krokiem wkroczył Henry,

a tuż za nim zakłopotany Hugon.

Naukowiec stanął przede mną, założył ręce do tyłu, a na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech.

- Wiesz, co się właśnie stało ?

Bezwiednie położyłem rękę na czole próbując sobie coś przypomnieć,

jednak nic nie przychodziło mi do głowy.

- Niestety nie.

Staruszek z energią złapał mnie za ramiona i wybuchł swoją nadpobudliwością.

- Gainax obdarzył cię swoim błogosławieństwem !

Moją twarz wypełniło dogłębne zaskoczenie.

- Ale.. jak to ?

Staruszek odsunął się, wyprostował, po czym w zadumie zaczął tarmosić swoje wąsy.

- Twoje życie wisiało na włosku, a wtedy... wkroczył Gainax i cię uratował !

W głosie mężczyzny buzowała coraz większa pasja.

- Samoczynnie odłączył zasilanie, wyjął cię z komory eksperymentalnej, przeniknął tułowiem do pokoju sterowania

i poprosił, abyśmy się tobą zaopiekowali !

Byłem zmieszany, ale jednocześnie wdzięczny zaszłym wydarzeniom.

Czułem, że w końcu odnalazłem swoje prawdziwe powołanie i miejsce, do którego należę.

- To dobrze.

Mój głos wypełniała wewnętrzna duma i radość z powodzenia misji.

Wtem poczułem wyraźny ucisk w piersi.

Mimo to na mojej twarzy nadal kryło się niewzruszenie,

spotęgowane fałszywym uśmiechem.

- Przepraszam... czy mógłbym iść do toalety ?

- Tak. Tak. Oczywiście.

Kiedy się podnosiłem Hugon zaoferował mi swoją pomoc.

Nie mogłem mu odmówić.

Gdy dotarliśmy na miejsce pomocnik odwrócił się,

a ja skorzystałem z wiszącego na ścianie pilsuaru.

Odetchnąłem z wyraźną ulgą, umyłem ręce, 

po czym poprosiłem Hugona, aby na chwilę wyszedł.

Mężczyzna zgodził się i wzruszywszy ramionami opuścił łazienkę.

Czułem, że wewnętrzna ciekawość weźmie w nim górę, ale nie mogłem już znieść trawiącego mnie cierpienia.

Musiałem dać sobie w żyłę, inaczej nie dożyłbym kolejnych minut.

Instynktownie rozejrzałem się w obie strony, 

po czym podałem sobie zastrzyk.

Słyszałem zaskoczenie w głosie Hugona, któremu i tak nie zdołałbym już zapobiec.

Miałem do wyboru życie albo śmierć.

Porażka nie wchodziła w grę !

Pełem ulgi wyrzuciłem wszelkie nieczystości do kosza na śmieci.

Miałem już wychodzić, gdy nagle usłyszałem nieciekawą rozmowę Hugona z naukowcem.

- Mówię ci, to jakiś narkoman !

Pomocnik sprawiał wrażenie przewrażliwionego.

- Narkoman, powiadasz ?

Przez głos staruszka przemawiało niedowierzanie.

- Tak ! Widziałem to na własne oczy !

Pomocnik z mocą zaczął wymachiwać rękami.

- To bardzo dziwne... wręcz niepojęte.

Na twarzy naukowca jawiło się zamyślenie.

- O tym właśnie mówiłem !

Mężczyzna ani na chwilę nie ustępował w swoich oskarżeniach.

- Skoro tak, to dlaczego nie został odrzucony przez jego system nerwowy ?

Twarz staruszka wypełniło filozoficzne zastygnięcie.

Byłem rozkojarzony całą tą sytuacją.

Odwróciłem się i pełnym nerwów krokiem podeszłem do pobliskiej umywalki.

Przepełniony mieszanymi uczuciami odkręciłem kran i obmyłem twarz.

Czy ja naprawdę jestem narkomanem ?

Moje rozmyślania otaczała desperacja.

Wtem do pomieszczenia wkroczył Hugon, w towarzystwie Henrego.

- Widzę, że już skończyłeś swoją toaletę.

Chciałem odpowiedzieć, lecz moje usta nie były w stanie się otworzyć.

Pragnienie zemsty i niezrozumienie wypełniało mnie od stóp do głów.

I pomyśleć, że jeszcze chwilę temu byłem kimś wyjątkowym.

Nie mogłem tego tak zostawić.

Doktorek podszedł do mnie i złapał za ramiona.

- Czy coś się stało ?

Jego głos wzbudził we mnie ciarki i spowił twarz przyprawiającym o grozę klimatem.

Byłem pewien, że muszę stamtąd uciekać. Tylko jak ?

Nagle głowę przeszył mi genialny pomysł.

Gainax z pewnością mi pomoże !

Przepełniony determinacją ominąłem Henrego i Hugona, wróciłem do sali,

w której się obudziłem, założyłem plecak i popędziłem co sił do przestrzeni eksperymentalnej.

- Witaj Gainaxie !

Mój ton wypełniała dozgonna szczęśliwość.

- Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.

Z miłością utuliłem jedną z nóg robota.

Jego oczy zabłysnęły. Wtedy usłyszałem dźwięki rozruchu.

Byłem taki szczęśliwy. 

Pełen pozytywnej energii zająłem miejsce w centrum pomieszczenia.

Wtem jakaś nieznana siła wciągnęła mnie do wnętrza maszyny.

Nim zająłem miejsce w strefie kontroli zdjąłem plecak, 

usiadłem i ułożywszy rękę na piersi odetchnąłem z wyraźną ulgą.

Niedługo po tym położyłem się, wprost emanując swoim szczęściem.

Wtem pomieszczenie wypełnił nieznany męski głos.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale... co zamierzasz zrobić ?

Wstałem i z nienawiścią zacisnąłem dłoń na swojej piersi.

- Uciec jak najdalej od tego przeklętego miejsca !

Mój głos załamywał się w masywnych monumentach przestrzennych.

- W porządku. Pomogę ci.

Byłem taki wdzięczny. Emocje dosłownie rozpierały całe moje ciało.

Nagle odczułem w sobie bolesne ukłucie.

Upadłem na kolana, chwytając się za pierś.

Odgłos sapania wypełnił wnętrze kabiny.

Tymczasem Hugon i Henry desperacko próbowali dowiedzieć się,

co jest grane, ale ich wysiłki nie dawały najmniejszych efektów.

- Gainax blokuje nam strefę kontroli ! Cholera ! Dlaczego teraz ?

Staruszek zaczął ze złością walić w pobliski panel sterowania.

- Co się dzieje ?

Pomocnik z przejęciem wpatrywał się w pełen zakłóceń ekran.

W tym czasie Oskar był już u kresu sił.

Z każdą chwilą jego płuca coraz bardziej odmawiały mu posłuszeństwa,

a przez jego gardło zaczął przemawiać przejmujący kaszel.

- Powietrza ! Powietrza !

Chłopak myślał, że to już jego koniec.

Robot nie miał pojęcia, co powinien zrobić.

W pewnym momencie zdecydował się na szalony krok.

Wprowadził swoje mechaniczne macki do wnętrza kabiny

i umieścił chłopca w strefie kontroli.

Przepełniony determinacją zaczął pompować energię do wnętrza jego ciała.

- Niedobrze ! To nie działa !

Robot był wstrząśnięty swoją bezradnością.

Oddech chłopaka wypełniło skrajne wyczerpanie.

- Strzy-kaw-ka...

Robot poczuł wstrząs na całym swoim ciele.

Naprędce przysłał swoje macki, otworzył plecak

i wyjąwszy z niego tajemniczy przedmiot bez wahania wstrzyknął jego zawartość chłopcu.

Zaraz po tym jego mięśnie uległy znacznemu rozluźnieniu,

a pełna cierpienia twarz znowu nabrała rumieńców.

Dla pewności wykonał kilka głębokich wdechów

i położywszy dłoń na piersi odetchnął z głęboką ulgą.

Uspokojony robot wyjął go ze strefy kontroli i położył na przodzie kabiny, aby wypoczął.

Następnego dnia obudziłem się. Żadna z moich kończyn nie była zdolna do rozruchu,

a gardło ogarniał palący żar.

- Dziękuję ci przyjacielu.

Mój głos wypełniała niezmierna wdzięczność.

- Nic nie mów. Musisz teraz wypoczywać.

Moją twarz rozpromienił radosny uśmiech.

Byłem dumny z tego, że po raz kolejny stałem się dla kogoś ważny.

Nie mogłem bezczynnie leżeć i czekać aż tych dwóch wariatów włamie się do systemu.

Musiałem działać. Nikt nie mógł mnie zobaczyć w takim stanie.

Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości.

Ostrożnie wstałem podpierając się ściany i choć ból w mojej piersi stawał się nie do zniesienia,

to ja nadal uparcie brnąłem przed siebie.

Przepełniony zawirowaniem w głowie podążyłem w stronę strefy kontroli.

W pół drogi natknąłem się na nieznany opór.

Upadłem na kolana i pogrążyłem się w bezradności.

- Dlaczego... dlaczego zawsze tak jest ? Chciałem tylko chociaż ten jeden raz 

zaznać prawdziwego szczęścia. Czy to tak wiele ?

Robot był zmieszany całą tą sytuacją, ale nie mógł pozwolić by rozpacz Oskara go zniszczyła.

Powietrze wypełnił odgłos nieprzeciętnego sapania.

- Dobrze. Skoro taka jest twoja wola, to nie będę cię zatrzymywał.

Poczułem jak maszyna cofa macki.

- Dziękuję ci.

Mój głos przepełniała dozgonna wdzięczność.

Nie tracąc chwili zająłem miejsce w strefie kontroli.

Wiedziałem, że robot podzielał mój ból.

Czułem to w każdej części swojego ciała.

Wydałem z siebie donośny okrzyk, po czym z impetem ruszyłem przed siebie.

Zauważając mały uskok w bocznej ścianie budynku skierowałem ku niej swoje uderzenie.

Przeszkoda uległa rozproszeniu, a wielki świat stanął przede mną otworem.

Bez zastanowienia wyszedłem na zewnątrz i zacząłem uciekać

byleby jak najdalej od tego koszmarnego miejsca.

500 metrów dalej, naprzeciwko, tuż w zasięgu mojego wzroku rozciągała się piękna polanka 

z mnóstwem kwiatów i polnych zwierzątek.

Uśmiechnąłem się na jej widok.

Nagle poczułem potężny ucisk w piersi.

Wiedziałem, że muszę jak najszybciej opuścić strefę kontroli.

Ból był tak przejmujący, że Gainax upadł na kolana i złapał się za pierś,

na której pojawiły się narastające ładunki elektromagnetyczne.

Puls głośniał mi w uszach.

Czułem, że ani on ani ja nie zdołamy utrzymać już dłużej takiego napięcia.

Zdecydowanym ruchem odłączyłem od siebie tajemnicze urządzenia pompujące energię do mojego ciała.

Niedługo po tym zemdlałem, a pozbawiony sił robot poczynił tak samo.

Obudziłem się następnego dnia rano. Żadna z moich kończyn nie była zdolna do rozruchu.

Z trudem podniosłem głowę, próbując odzyskać stracone poczucie rzeczywistości.

Niestety moje starania nie przyniosły oczekiwanego skutku.

Poczułem się jeszcze gorzej niż wcześniej.

Moje ciało opanowały przejmujące drgawki.

Niezwłocznie wyciągnąłem z plecaka jedną ze strzykawek i podałem sobie jej zawartość.

Zaraz po tym moje siły powróciły.

Odetchnąwszy z ulgą zacząłem nawoływać swojego przyjaciela.

- Gainaxie ! Gainaxie !

Odbiorca zaskrzypiał, budząc się.

- Ahh. Co to było ?

Robot złapał się za głowę przechodząc do pół siadu.

- Udało się nam !

Chłopak zaczął z energią biegać po wnętrzu komory eksperymentalnej.

Po pięciu minutach zatrzymał się, siadając energicznie na podłożu

i obejmując swojego towarzysza przyjaznym uśmiechem,

połączonym z głębokim wzdychnięciem.

Gainax niestety nie podzielał jego radości.

Nadmiar energii poważnie uszkodził jego system nerwowy.

Potrzebował tygodni, kto wie, a może i nawet miesięcy na jego rekonfigurację.

Przez jego umysł przechodziły coraz większe obawy.

On mógł przeżyć lata bez jedzenia, przeciwnie do swojego towarzysza.

Robot czuł, co się święci. Nie chciał opuszczać swojego partnera, 

gdyż był on pierwszym człowiekiem, który przeżył i obdarzył go wrażliwością.

Pozostali, nawet jeśli zostawali ocaleni, na wieki przeklinali jego imię.

Próbowali nawet z pomocą licznych narzędzi zniszczyć ukryte w jego wnętrzu przewody.

Na szczęście im się to nie udało i Gainax mógł doświadczyć tego, 

na co od dawna zasługiwał - prawdziwej miłości i zrozumienia.

Teraz kiedy odnalazł upragnione wartości nie mógł sobie pozwolić na żaden nieprzemyślany ruch.

Czując otaczający go ogrom bezsilności wzdychnął głęboko.

W tym czasie Oskar zapragnął dalszej wędrówki.

- No to gdzie teraz wyruszamy ?

Robot zasmucił się.

- Nigdzie.

Jego głos wypełniała bezżywotność.

Partner wczuł się w jego sytuację.

- Czy coś się stało ?

W jego głosie emanowała troska.

- Mój system nerwowy jest poważnie uszkodzony.

Na tę wieść chłopak wyraźnie posmutniał.

- To wszystko moja wina.

Oskar ze złością zacisnął pięści.

Robot zaniemiał.

Z jednej strony jego przyjaciel miał rację, a z drugiej ogromnie się mylił.

- Nie martw się. To nie twoja wina. To był wypadek.

Przez ciało odbiorcy przeszedł potężny wstrząs.

- Wy-pa-dek ?

Bolesne wspomnienia powróciły mu do głowy,

wywołując rzewne łzy na całej jego twarzy.

Nadszarpnięty przez emocje upadł na kolana 

i zasłonił swoje oblicze dłońmi.

- Ty bezużyteczna kupo złomu ! - zabrał swoje rzeczy, a robot wypuścił go na zewnątrz, odczuwając jego silne emocje. Oskar pobiegł do lasu, usiadł pod drzewem i rozpłakał. Po dwóch godzinach wrócił, oparł się o ciało Gainaxa i nie odezwał ani razu. Cisza ta była gorsza od tysiąca obelg. Gainax postanowił wziąć go do siebie, żeby nie zmarzł. Oskar wyglądał tak, jakby całkowicie stracił wolę życia. Robot przeskanował jego wspomnienia, po czym udał się do szpitala, z którego chłopiec wypisał się na własne życzenie. Na miejscu opowiedział o wszystkim doktorowi Radllerowi, który zdiagnozował u Oskara rodzaj szoku klinicznego, nawet większy jak w dzień ferelnego wypadku. Robot zrozumiał jak bardzo go skrzywdził. Doktor twierdził, że z tego wyjdzie, a sam Oskar co jakiś czas odzyskiwał przytomność, ale szybko mdlał na widok Gainaxa. Dwa miesiące później (18 kwietnia) Oskar obudził się na dobre i poczuł na siłach, aby niepostrzeżenie wymknąć się ze szpitala, lecz kiedy tylko wyszedł na zewnątrz Gainax obudził się i dyskretnie zaczął go śledzić. Oskar wrócił do zakładu, z którego obaj niedawno uciekli i oddał się w ręce dwójki szalonych naukowców - Henrego i Hugona. Gainax z niepokojem przyglądał się rozwojowi wydarzeń. Oskar westchnął i stanął w centrum pomieszczenia eksperymentalnego, gdzie objął we władanie kolejnego z robotów - Spartacusa.  Gainax wściekł się i odwrócił, ale kiedy tylko ysłyszał jak Oskar cierpi wpadł do sali i wyciągnął go z opresji i zabrał do swojej komory, gdzie chłopiec odetchnął z wyraźną ulgą.

- Ten twój narkoman jest niezły w te klocki - Henry trącił swojego pomocnika Hugona w ramię. 

W tym czasie w komorze Oskarowi nagle zaczęło brakować tlenu. Gainax przyzwał swoje macki i podał mu lekarstwo, dzięki któremu poczuł się o niebo lepiej. Robot odetchnął, usiadł pod ścianą i zahibernował. Henry i jego pomocnik w żaden sposób nie mogli się dostać do jego wnętrza.

Następnego dnia Oskar obudził się bardziej przybity niż kiedykolwiek.

- Proszę cię. Daj mi spokój. Nie mam już po ci żyć - oświadczył, po czym usiadł z głową w kolanach. Robot nie mógł spokojnie na to patrzeć.

- Weź się w garść ! Doktor o wszystkim mi opowiedział ! Nie możesz teraz się poddać ! - narzucił.

- Co ty wiesz ? Ty przecież nigdy nie miałeś rodziny - odparł. Robot poczuł się tym bardzo dotknięty. Zostawił Oskara na podłodze w sali eksperymentalnej, a sam wyszedł się przewietrzyć. Niedługo po tym przy Oskarze zjawili się naukowcy i zaoferowali mu swoją pomoc, której on stanowczo odmówił. Po 6 godzinach wziął się w garść i wyruszył na poszukiwania Gainaxa, bo zrozumiał, że są dla siebie jak rodzina. On i doktor nieprzerwanie się o niego troszczyli. Westchnął głęboko, pożegnał naukowców i wyruszył w drogę. 

Najpierw poszedł do szpitala, ale robota tam nie było, ale za to był doktor Radller. 

- Co ci odbiło ?! Wszędzie cię szukałem ?! - wypalił ze złością.

- Przepraszam, ale pokłóciłem się z Gainaxem. Czy czasem go tutaj nie było ? - spytał z  cichą nadzieją.  

- O czym ty mówisz ?! Poszczułeś go jak psa, a teraz chcesz odszukać ? - krzyknął na co Oskar rozpłakał się. Doktor przeprosił go, zapewnił że nie chciał żeby tak wyszło, po czym przytulił do siebie. 

- Nic się nie stało. Długo o tym myślałem i chciałbym prosić, żeby został Pan moim tatusiem. - odparł, po czym spojrzał na niego maślanymi oczkami. - Wiem, że to będzie trudne, ale i tak spróbuję. Kocham cię tatusiu. - dodał, po czym stracił przytomność. Doktor położył go na łóżku i poszedł się przewietrzyć. Wrócił dwie godziny później, akurat wtedy kiedy Oskar się już obudził. 

- Przykro mi, że tyle czekałeś - oznajmił.

- Nic nie szkodzi - odparł mu z uśmiechem.

- Witaj w domu, synku. - lekarz rozpostarł ręce.

- Tatuś ! - Oskar wskoczył mu w ramiona, na co on przytulił go i uśmiechnął się.

- W porządku. Muszę iść na obchód. Poradzisz sobie ?

- Tak ! - wypalił, na co doktor uśmiechnął się i wyszedł.

Nagle jego płuca zacisnęły się, a serce spęczniało. - Gainax. - złapał się za pierś i wolnym krokiem zmierzył na polankę, gdzie ostatnio się pokłócili ze sobą. Na miejscu zobaczył zarośniętego mchem robota i zapukał w jego zbroję. Wydawało mu się, że oczy Gainaxa zabłysnęły i zgasły, więc postanowił spróbować się z nim skontaktować.

- Wiem, że mnie słyszysz. Proszę. Nie gniewaj się, ale to był dla mnie bardzo delikatny temat. Nie mogłem zareagować inaczej. Mój tatuś ... - urwał nagle, a robotowi skoczyło ciśnienie.

- Znalazłeś ojca ? No to gratki. Jeśli to wszystko to odejdź - dodał ozięble. 

- Przepraszam. Proszę. Wpuść mnie do środka 

- Nie ma mowy ! - robot odwrócił głowę i założył ręce, a płuca Oskara zacisnęły się. 

- Proszę cię - wyszeptał zdyszany.

- Daj spokój. I tak mnie nie przekonasz - zapierał się, ale kiedy tylko Oskar stracił przytomność robot zabrał go do siebie i podał mu zastrzyk. Po 4 godzinach chłopak oprzytomniał, a robot zgotował mu równie chłodne powitanie, co przed omdleniem. 

- Myślalem, że już nigdy się nie obudzisz. Zabieraj swoje rzeczy i spadaj. - jego oschłość z impetem przecięła powietrze. 

- W porządku. I tak nie liczyłem, że mi wybaczysz. Głupie słowa pochłonęły nie tylko moich rodziców, ale też i przyjaciół. Cieszę się, że chociaż doktor Radller zgodził się, żebym został jego synem. Ach. No cóż. Żegnaj przyjacielu. - Oskar zjechał otworzonym przez niego włazem i wrócił do szpitala, gdzie czekał już na niego jego wściekły ojciec.

- Gdzieś ty się podziewał ?! Chcesz żeby mi cię odebrali ?! - wykrzyczał z wyrzutem.

- Przepraszam. Byłem u Gainaxa. Nie wybaczył mi. - Oskar spuścił głowę.

- Głowa do góry. Widocznie nie był ciebie wart - pocieszał ojciec. - No już. Zmykaj do łóżeczka. To ci dobrze zrobi. - dodał.

Oskar przytaknął , po czym pobiegł do swojej sali, położył na łóżku i zasnął. Wtem szpital zatrząsł się w posadach. Doktor Radller wybiegł na zewnątrz, żeby sprawdzić co się stało, a wtedy zobaczył Gainaxa i wściekł się.

- Co ty tu robisz ?! Jeszcze ci mało ?! Przez ciebie Oskar o mało co nie umarł ! Jak śmiesz wogole tu przychodzić ?!

- Przepraszam - robot spuścił głowę.

- Myślisz, że to załatwia sprawę ? Przesadziłeś ! Dobrze wiedziałeś, co przeżył a mimo to zabawiłeś się nim ! - oskarżył.

- Przepraszam. Już mnie tu nie ma. - Robot przymierzył się do odejścia, a wtedy w otwartym oknie pojawił się Oskar, wyraźnie ucieszony wizyta swojego przyjaciela.

- Gainaxie ?  Czy to naprawdę ty ? Myślałem, że nic dla ciebie nie znaczę ? - Oskar spuścił głowę. Nagle krzyknął, chwycił za pierś, zachwiał i wypadł przez okno. 

- O nie ! - Doktor zasłonił twarz dłońmi. 

- Mam cię ! - Usłyszał chwilę później i otworzył oczy, a wtedy zobaczył jak Gainax bezpiecznie odstawia Oskara na ziemię. Doktor czym prędzej podał mu leki, po których chłopiec zasnął. Mężczyzna odetchnął z ulgą, po czym z wdzięcznością zwrócił się w stronę robota.

- Dziękuję ci Gainaxie. Gdyby nie ty... - spojrzał na niego i wzruszył się.

- Nie ma za co. Nie przeżyłbym, gdyby coś mu się stało. - W oczach robota rozjaśniała największą z sił wszechświata - miłość. 

- Oskar miał rację. Jesteście dla siebie czymś więcej niż przyjaciółmi. Uzupełnianiacie się i jesteście nierozłączni niczym bracia. - Doktor uśmiechnął się, na co Gainax przytaknął, po czym usiadł pod pobliskim drzewem i zahibernował. 


_______________________________________________________


Następnego ranka jak tylko Oskar się obudził, to wyszedł ze szpitala i od razu przyszedł do Gainaxa. - Witaj Gainaxie. Tak się cieszę, że wróciłeś. - Przytulił się do niego. Oczy robota zabłysnęły. Przyzwał macki i umieścił go w komorze eksperymentalnej. - Ja również cię cieszę. Również myślałem, że cię już nigdy więcej nie zobaczę. - Robot spojrzał w niebo. Przed nikim wcześniej nie otworzył się tak jak przed Oskarem. Chłopiec również podzielał względem niego ciepłe uczucia. - Ah. Jestem taki szczęśliwy. Przy tobie wiem, że mogę wszystko. Jesteś dla mnie jak brat, ale tęskno mi do wielkiego świata. Wiem, że życie będzie ciężkie, ale chcę spróbować i poznać innych ludzi. Dopóki będziesz ze mną to nie mam się czego obawiać. Oskar westchnął i zasnął. Robot uczynił to samo. Wyglądało na to, że naprawdę byli sobie przeznaczeni. Po godzinie Oskar obudził się jak po koszmarze. Kasłał, a jego stan pogarszał się z minuty na minutę. Robot przebudził się wraz z nim i bardzo chciał mu pomóc, ale nic już nie pomagało, więc przeniósł go na zewnątrz i zawołał doktora, który w oparciu o objawy zdiagnozował u Oskara zaawansowany zanik mięśni. Gainax nie mógł się z tym pogodzić, więc wziął Oskara i zaniósł do dwójki szalonych naukowców z wcześniej, z nadzieją że oni lepiej zajmą się jego przyjacielem. Po dłuższym badaniu Henry stwierdził, że to wcale nie zanik. Wyjaśnił, że serce chłopca straciło zdolność magazynowania energii, przez co cierpią na tym pozostałe komórki. Hugon zaczerwienił się, bo jak wiemy posądzał chłopca o narkomanię. Henry poszedł do laboratorium, trochę pogrzebał w odczynnikach i stworzył lek doskonały, dzięki któremu Oskar mógłby cały dzień być sprawny. Jedynym problemem było to, że miał postać białego proszku i nie sposób było go odróżnić od towaru, którym handlują dilerzy. Kiedy Oskar tylko się obudził to zażył dokładnie jedną dawkę (1g proszku), po czym westchnął z ulgą i razem z Gainaxem oboje wrócili pod szpital. Doktor ucieszył się na ich widok. Robot postawił Oskara na ziemi, a ten od razu podzielił się z doktorem odkryciem Henrego. Mężczyzna uśmiechnął się, po czym przeprosił chłopca i wrócił do swoich pacjentów. Następnego dnia zgodnie z prośbą Oskara zapisał go do szkoły, a Gainaxa wysłał razem z nim w roli tajnego ochroniarza, który w razie czego będzie czekał na niego w uśpieniu, po mrocznej stronie budynku. Dzięki temu Oskar już nigdy nie był samotny. Jego problemy zaczęły się dopiero wtedy, kiedy obronił Anette przed dręczycielami. - Dziękuję, za ratunek. - odparła i ucałowała go w policzek. - Nie ma za co. - Oskar uśmiechnął się, a ona pobiegła na lekcje. Następnego dnia Oskar stał się nowym celem grupy dręczycieli. Kiedy chcieli go pobić, żeby pokazać mu gdzie jego miejsce, to on dzielnie się przed nimi bronił i odpierał każdy atak. Wkrótce jednak jego świat zapulsowal, a w uszach pojawiło się nieznośne dudnienie. Chłopak zasłonił uszy, uciekł pod drzewo, zażył na szybko swój proszek i zasnął, zupełnie zapominając o tym, że jest ścigany przez dręczycieli. Chłopcy chciało go ubić, a wtedy na miejscu zjawiła się Anette - dziewczyna, która wcześniej uratował. - Zostawcie go w spokoju ! - krzyknęła, po czym wskoczyła przed Oskara i szeroko rozpostarła ramiona. Zadzwonił dzwonek na lekcje. - Masz szczęście, ale jeszcze tu wrócimy - zagroził lider bandy - Brown. Anette nic sobie nie robiła z jego gróźb. Usiadła przy Oskarze i cierpliwie czekała aż się obudzi. Kiedy tylko tak się stało chłopak uklęknął i zwymiotował, wywołując niepokój u Anette. - Co ci jest ? - spytała. - To nic takiego. Nie przejmuj się tym i wracaj do klasy zanim ci kolesie tutaj wrócą. - Ale ! - Nic nie widziałaś ? Rozumiesz ? - odparł stanowczo, a dziewczyna oddaliła się tak jak jej zasugerował. Oskar poszedł do Gainaxa, który umieścił go w swojej kabinie, żeby odpoczął. Kiedy tylko zadzwonił dzwonek na przerwę Anette wybiegła że szkoły i nerwowo wypatrzyła Oskara. Nagle straciła czujność, przez co dopadli ją dręczyciele i zabawili się nią jak laleczką. Dziewczyna krzyknęła na co Oskar obudził się. Bardzo chciał jej pomóc, ale kiedy tylko podniósł głowę, w jego piersi zaczęło go razić niczym piorunem i przygnieciony cierpieniem zrezygnował z prób podniesienia się i na powrót stracił przytomność. Po 20 minutach dręczyciele znudzili się i w końcu puścili Anette do domu. Następnego dnia dziewczyna niepewnie przeszła przez szkolna bramę. Oskar wyszedł zza winkla i rozkazał jej, żeby z nim zerwała. Dziewczyna zgodziła się. Na następnej przerwie okazało się, że Brown wyjechał na dwutygodniowy obóz za dobre sprawowanie (Pchi! Też mi coś!), więc Oskar przeprosił Anette i oboje znowu się zaprzyjaźnili. Następnego dnia na długiej przerwie odłączył się od niej i zakradł na tył szkoły, ale nie przypuszczał że dziewczyna będzie go śledzić. Oskar zwyczajowo usiadł pod murem, wyciągnął z plecaka strzykawkę z fioletowa zawartością, wstrzyknął sobie i zasnął. Anette podeszła do niego, wzięła jego plecak i dokonała inspekcji. Zrozumiała wtenczas, że jest on pełen... Narkotyków ! Jeszcze nigdy nie była czegoś tak pewna jak w tamtej chwili. Pół godziny później Oskar obudził się i był zmieszany jej obecnością. - Anette ? A co ty tutaj robisz ? - spytał - Ja ? Nic. A Ty ? Co to jest ?! - Otworzyła plecak i pokazała mu jego zawartość z wyraźnymi pretensjami. - Oddaj mi to ! - zażądał próbując sięgnąć plecaka, ale dziewczyna odsunęła się. - Za nic ! Dopóki nie dowiem się, co to takiego ! - Nie musisz wiedzieć ! - krzyknął, po czym wstał wspierając się o ścianę, a następnie wyrwał jej swój plecak i na jej oczach spożył 1 g proszku, dokładnie tyle ile zalecił mu Henry, a następnie odetchnął z wyraźną ulgą. Juz miał zawołać do siebie Gainaxa, ale nie mógł tego zrobić przy Anette, więc postanowił powiedzieć jej cokolwiek, byleby tylko się od niego odczepiła. - Tak. Masz rację. To narkotyki. A teraz zostaw mnie w spokoju. - wypalił na poczekaniu. Anette spojrzała na niego z karzącym współczuciem. - Nie ma mowy ! Pomogę ci zerwać z nałogiem ! - zacisnęła pięści, a Oskar jak gdyby nigdy nic usiadł, zwinął się w kłębek, przytulił do plecaka i zasnął. Po godzinie obudził się i miał szczera nadzieję, że Anette odeszła, ale się mylił. Nadal tam była, przytulona do jego ciała. Oskar delikatnie odsunął ja od siebie i cichcem poszedł do Gainaxa, który przyjął go do siebie z nieustającym ciepłem. Kiedy chłopiec był już w środku, to ze wszystkiego mu się zwierzył. - Powiedziałem jej, że jestem narkomanem, ale ona i tak mnie nie zostawiła. - oświadczył. - Widać naprawdę jej na tobie zależy. - odparł robot. - Tak, ale kontroluje mnie na każdym kroku. Zadeklarowała nawet, że pomoże mi zerwać z nałogiem, a na to przystać nie mogę. - westchnął i spuścił wzrok. - Świeta prawda. Dobrze ci radzę. Trzymaj się od niej z daleka. Znałem takich jak ona. Wszystko jest ładnie, pięknie, ale kiedy tylko stracisz czujność to wbije ci nóż w plecy. - Dziękuję za radę, ale nie mogę zrezygnować ze szkoły. Obiecałem to ojcu. - W takim razie daj jej do zrozumienia, że jeśli nie przestanie to zmienisz szkołę. - Że co ?! - Oskar tak się tym przejął, że jego płuca znów odmówiły mu posłuszeństwa. Zaczął dyszeć tak jakby przed chwilą przebiegł maraton. - Widzisz, co ona z tobą zrobiła ?! Im szybciej z nią zerwiesz tym lepiej ! - To wcale nie jej wina ! Uratowałem ją przed Hulitrujką - okolicznymi dręczycielami i od tego się zaczęło. - Dręczyciele ? Sprowadź ich tutaj. Już ja im pokaże ! - Robot aż piczerwieniał ze złości. - Spokojnie. Mieliśmy się nie wychylać. Pamiętasz ? - przypomniał, a Gainax wziął głęboki oddech i się uspokoił. - Tak. Masz rację, ale posłuchaj mnie. Zerwij z Anette zanim nie jest jeszcze za późno. - Ach. W porządku. - Oskar zgodził się z nim. Nagle chwycił się za pierś, syknął i stracił przytomność. W tym czasie Anette pomachała szkolny mur i zerwała się na równe nogi, kiedy zrozumiała że Oskara nigdzie nie ma. Pobiegła do szkoły i poskarżyła się dyrekcji, ale nikt jej nie uwierzył. Oburzona Anette poszła na szkolne boisko. Była tak rozjuszona, że nawet Dręczyciele się jej przestraszyli. Następnego dnia Oskar postanowił podejść na luzie do sprawy. Wziął leki i jak gdyby nigdy nic poszedł do szkoły. Tuż za nim podążyła Anette, co rusz wypatrując okazji do odebrania mu plecaka. Kiedy Oskar poszedł za szkole, ona zrobiła to samo. Chłopak usiadł pod ścianą i otworzył plecak. - Ah. I znowu trzeba to zrobić, ale jak mus to mus. - Stój ! Nie pozwolę ci ! - Hamsko wyrwała mu plecak, odskoczyła w tył i wyjęła jedna ze strzykawek, z groźbą że ja rozbije, a Oskar zaczął powoli opadać z sił. - Anette. Jak mogłaś. Miałem cię za przyjaciółkę, podczas gdy Ty... - urwał nagle, zasyczał i chwycił się za pierś. - Nie siedzisz, że to cię niszczy ?! - wykrzyczała oburzona. - Ty jesteś jedyną, która to robi ! Oddaj mi to, albo już nigdy więcej mnie nie zobaczysz ! - zagroził, ale ona zaprotestowała. Chłopak zaczął mieć problemy z oddychaniem. Na szczęście miał w kieszeni zapasowa strzykawkę z lekarstwem, której bez wahania na sobie użył i od razu poczuł się lepiej i zwrócił w stronę Anette. - Proszę cię. Oddaj mi to. To jedyne, co trzyma mnie teraz przy życiu. - odparł i wyciągnął rękę w jej stronę w nadziei że odda mu plecak. - Nie ma mowy ! Ziszczę to świństwo ! - zagroziła, ale w porę z ciemności wyłoniła się robotyczna macka, która wyrwała jej tornister, a następnie zabrała i jego i chłopca w ciemność. Poruszona Anette znowu pobiegła na skargę do dyrekcji i znowu została odesłana z kwitkiem. Anette postanowiła wtedy, że będzie działać na własną rękę i sama ochroni Oskara, zanim ten zrobi sobie krzywdę. Nie pomyślała nawet, że on może nie chcieć jej pomocy. Następnego dnia Oskar obudził się i ponownie przeprowadził szczerą rozmowę ze swoim przyjacielem. - Nie wrócę tam. Ona chciała mnie zabić. - załamany ułożył głowę w kolanach. - Mówiłem ci, że tak będzie. Zaczęła dzielić wszystko swoją miarą, bez spytania o to jak ty się z tym czujesz. - Tak. Teraz to rozumiem. Przepraszam, że ci nie wierzyłem. Proszę. Powiedz mi jak mam teraz wrócić do szkoły ? - Nie możesz tam wrócić. Poproś ojca. On cię przepisze gdzie indziej - zasugerował robot ze spokojem w głosie. - Nie zrobię tego. To miejsce jest takie jakiego od dawna szukałem. Jest tu świeże powietrze, miła atmosfera. Szkoda, że jest tu ta "zabójczyni" Ah. Chyba masz rację. - Oskar westchnął, pożegnał z robotem i poszedł do szkoły, gdzie spotkał rozwśvieczoną Anette. - No w porę ?! Gdzieś ty się podziewał ?! - Musiałem odpocząć. Jutro zmieniam szkołę. - odparł bezżywotnie. - Co ?! Ale... Jak to ?! - Przez to, że mnie kontroluje aż nie czuje się swobodnie z tym, ci robię. - odparł i rzucił okiem na swój plecak. - Rozumiem, ale i tak ci nie pozwolę. Co byłaby ze mnie za koleżanka, gdybym powiedziała : "ok. Dobra" i teraz cię zostawiła ? - Idealna. Ja mam swoje życie, a ty swoje. Przepraszam, ale muszę już iść na lekcje. - odsunął ja od siebie i zniknął w swojej sali. Na długiej przerwie wyszedł ze szkoły, usiadł na ławce koło boiska i zapatrzył w piękne, błękitne niebo. Jego spokój nie trwał jednak długo, gdyż Anette zaraz go odnalazła i się do niego przysiadła. - Przepraszam, że cię ograniczam, ale po prostu się o ciebie martwię - złapała go za rękę, czego on nie rozumiał. Przy niej czyli się jak przestępca. Oskar nie potrafił znieść takiej atmosfery. - Wybacz, ale muszę już iść. - wyjął swoją dłoń z jej dłoni, wstał i westchnął. - Zostań proszę. Razem damy sobie z tym radę ! - znowu złapała go za rękę. - Przepraszam, ale to na nic. - wyrwał się jej, pobiegł za szkole, usiadł pod murem, po czym przyjął dokładnie 1g swojego proszku, który niestety w wyniku bardzo silnych emocji jakich doświadczył Oskar nie zadziałał tak jak powinien. Oskar zaczął się trząść i toczyć pianę z ust. W takim stanie zastała go Anette, która i tym razem postanowiła go śledzić. _______________________________________________ Następnego ranka jak tylko Oskar się obudził, to wyszedł ze szpitala i od razu przyszedł do Gainaxa.


- Witaj Gainaxie. Tak się cieszę, że wróciłeś. - Przytulił się do niego. Oczy robota zabłysnęły. Przyzwał macki i umieścił go w komorze eksperymentalnej.


- Ja również cię cieszę. Również myślałem, że cię już nigdy więcej nie zobaczę. - Robot spojrzał w niebo. Przed nikim wcześniej nie otworzył się tak jak przed Oskarem. Chłopiec również podzielał względem niego ciepłe uczucia.


- Ah. Jestem taki szczęśliwy. Przy tobie wiem, że mogę wszystko. Jesteś dla mnie jak brat, ale tęskno mi do wielkiego świata. Wiem, że życie będzie ciężkie, ale chcę spróbować i poznać innych ludzi. Dopóki będziesz ze mną to nie mam się czego obawiać. Oskar westchnął i zasnął. Robot uczynił to samo. Wyglądało na to, że naprawdę byli sobie przeznaczeni.


Po godzinie Oskar obudził się jak po koszmarze. Kasłał, a jego stan pogarszał się z minuty na minutę. Robot przebudził się wraz z nim i bardzo chciał mu pomóc, ale nic już nie pomagało, więc przeniósł go na zewnątrz i zawołał doktora, który w oparciu o objawy zdiagnozował u Oskara zaawansowany zanik mięśni. Gainax nie mógł się z tym pogodzić, więc wziął Oskara i zaniósł do dwójki szalonych naukowców z wcześniej, z nadzieją że oni lepiej zajmą się jego przyjacielem.


Po dłuższym badaniu Henry stwierdził, że to wcale nie zanik. Wyjaśnił, że serce chłopca straciło zdolność magazynowania energii, przez co cierpią na tym pozostałe komórki.


Hugon zaczerwienił się, bo jak wiemy posądzał chłopca o narkomanię. Henry poszedł do laboratorium, trochę pogrzebał w odczynnikach i stworzył lek doskonały, dzięki któremu Oskar mógłby cały dzień być sprawny. Jedynym problemem było to, że miał postać białego proszku i nie sposób było go odróżnić od towaru, którym handlują dilerzy. Kiedy Oskar tylko się obudził to zażył dokładnie jedną dawkę (1g proszku), po czym westchnął z ulgą i razem z Gainaxem oboje wrócili pod szpital.


Doktor ucieszył się na ich widok. Robot postawił Oskara na ziemi, a ten od razu podzielił się z doktorem odkryciem Henrego. Mężczyzna uśmiechnął się, po czym przeprosił chłopca i wrócił do swoich pacjentów. Następnego dnia zgodnie z prośbą Oskara zapisał go do szkoły, a Gainaxa wysłał razem z nim w roli tajnego ochroniarza, który w razie czego będzie czekał na niego w uśpieniu, po mrocznej stronie budynku. Dzięki temu Oskar już nigdy nie był samotny.


Jego problemy zaczęły się dopiero wtedy, kiedy obronił Anette przed dręczycielami.


- Dziękuję, za ratunek. - odparła i ucałowała go w policzek.


- Nie ma za co. - Oskar uśmiechnął się, a ona pobiegła na lekcje. Następnego dnia Oskar stał się nowym celem grupy dręczycieli. Kiedy chcieli go pobić, żeby pokazać mu gdzie jego miejsce, to on dzielnie się przed nimi bronił i odpierał każdy atak. Wkrótce jednak jego świat zapulsowal, a w uszach pojawiło się nieznośne dudnienie. Chłopak zasłonił uszy, uciekł pod drzewo, zażył na szybko swój proszek i zasnął, zupełnie zapominając o tym, że jest ścigany przez dręczycieli.


Chłopcy chciało go ubić, a wtedy na miejscu zjawiła się Anette - dziewczyna, która wcześniej uratował.


- Zostawcie go w spokoju ! - krzyknęła, po czym wskoczyła przed Oskara i szeroko rozpostarła ramiona. Zadzwonił dzwonek na lekcje.


- Masz szczęście, ale jeszcze tu wrócimy - zagroził lider bandy - Brown. Anette nic sobie nie robiła z jego gróźb. Usiadła przy Oskarze i cierpliwie czekała aż się obudzi. Kiedy tylko tak się stało chłopak uklęknął i zwymiotował, wywołując niepokój u Anette.


- Co ci jest ? - spytała.


- To nic takiego. Nie przejmuj się tym i wracaj do klasy zanim ci kolesie tutaj wrócą.


- Ale !


- Nic nie widziałaś ? Rozumiesz ? - odparł stanowczo, a dziewczyna oddaliła się tak jak jej zasugerował.


Oskar poszedł do Gainaxa, który umieścił go w swojej kabinie, żeby odpoczął. Kiedy tylko zadzwonił dzwonek na przerwę Anette wybiegła że szkoły i nerwowo wypatrywała Oskara. Nagle straciła czujność, przez co dopadli ją dręczyciele i zabawili się nią jak laleczką. Dziewczyna krzyknęła na co Oskar obudził się. Bardzo chciał jej pomóc, ale kiedy tylko podniósł głowę, w jego piersi zaczęło go razić niczym piorunem i przygnieciony cierpieniem zrezygnował z prób podniesienia się i na powrót stracił przytomność. Po 20 minutach dręczyciele znudzili się i w końcu puścili Anette do domu. Następnego dnia dziewczyna niepewnie przeszła przez szkolna bramę. Oskar wyszedł zza winkla i rozkazał jej, żeby z nim zerwała. Dziewczyna zgodziła się. Na następnej przerwie okazało się, że Brown wyjechał na dwutygodniowy obóz za dobre sprawowanie (Pchi! Też mi coś!), więc Oskar przeprosił Anette i oboje znowu się zaprzyjaźnili. Następnego dnia na długiej przerwie odłączył się od niej i zakradł na tył szkoły, ale nie przypuszczał że dziewczyna będzie go śledzić. Oskar zwyczajowo usiadł pod murem, wyciągnął z plecaka strzykawkę z fioletowa zawartością, wstrzyknął sobie i zasnął. Anette podeszła do niego, wzięła jego plecak i dokonała inspekcji.


Zrozumiała wtenczas, że jest on pełen... Narkotyków !


Jeszcze nigdy nie była czegoś tak pewna jak w tamtej chwili. Pół godziny później Oskar obudził się i był zmieszany jej obecnością.


- Anette ? A co ty tutaj robisz ? - spytał


- Ja ? Nic. A Ty ? Co to jest ?! - Otworzyła plecak i pokazała mu jego zawartość z wyraźnymi pretensjami.


- Oddaj mi to ! - zażądał próbując sięgnąć plecaka, ale dziewczyna odsunęła się.


- Za nic ! Dopóki nie dowiem się, co to takiego !


- Nie musisz wiedzieć ! - krzyknął, po czym wstał wspierając się o ścianę, a następnie wyrwał jej swój plecak i na jej oczach spożył 1 g proszku, dokładnie tyle ile zalecił mu Henry, a następnie odetchnął z wyraźną ulgą. Juz miał zawołać do siebie Gainaxa, ale nie mógł tego zrobić przy Anette, więc postanowił powiedzieć jej cokolwiek, byleby tylko się od niego odczepiła.


- Tak. Masz rację. To narkotyki. A teraz zostaw mnie w spokoju. - wypalił na poczekaniu.


Anette spojrzała na niego z karzącym współczuciem.


- Nie ma mowy ! Pomogę ci zerwać z nałogiem ! - zacisnęła pięści, a Oskar jak gdyby nigdy nic usiadł, zwinął się w kłębek, przytulił do plecaka i zasnął. Po godzinie obudził się i miał szczera nadzieję, że Anette odeszła, ale się mylił. Nadal tam była, przytulona do jego ciała. Oskar delikatnie odsunął ja od siebie i cichcem poszedł do Gainaxa, który przyjął go do siebie z nieustającym ciepłem. Kiedy chłopiec był już w środku, to ze wszystkiego mu się zwierzył.


- Powiedziałem jej, że jestem narkomanem, ale ona i tak mnie nie zostawiła. - oświadczył.


- Widać naprawdę jej na tobie zależy. - odparł robot.


- Tak, ale kontroluje mnie na każdym kroku. Zadeklarowała nawet, że pomoże mi zerwać z nałogiem, a na to przystać nie mogę. - westchnął i spuścił wzrok.


- Świeta prawda. Dobrze ci radzę. Trzymaj się od niej z daleka. Znałem takich jak ona. Wszystko jest ładnie, pięknie, ale kiedy tylko stracisz czujność to wbije ci nóż w plecy.


- Dziękuję za radę, ale nie mogę zrezygnować ze szkoły. Obiecałem to ojcu.


- W takim razie daj jej do zrozumienia, że jeśli nie przestanie to zmienisz szkołę.


- Że co ?! - Oskar tak się tym przejął, że jego płuca znów odmówiły mu posłuszeństwa. Zaczął dyszeć tak jakby przed chwilą przebiegł maraton.


- Widzisz, co ona z tobą zrobiła ?! Im szybciej z nią zerwiesz tym lepiej !


- To wcale nie jej wina ! Uratowałem ją przed Hulitrujką - okolicznymi dręczycielami i od tego się zaczęło.


- Dręczyciele ? Sprowadź ich tutaj. Już ja im pokaże ! - Robot aż poczerwieniał ze złości.


- Spokojnie. Mieliśmy się nie wychylać. Pamiętasz ? - przypomniał, a Gainax wziął głęboki oddech i się uspokoił.


- Tak. Masz rację, ale posłuchaj mnie. Zerwij z Anette zanim nie jest jeszcze za późno.


- Ach. W porządku. - Oskar zgodził się z nim. Nagle chwycił się za pierś, syknął i stracił przytomność. W tym czasie Anette pomacała szkolny mur i zerwała się na równe nogi, kiedy zrozumiała że Oskara nigdzie nie ma. Pobiegła do szkoły i poskarżyła się dyrekcji, ale nikt jej nie uwierzył. Oburzona Anette poszła na szkolne boisko. Była tak rozjuszona, że nawet Dręczyciele się jej przestraszyli. Następnego dnia Oskar postanowił podejść na luzie do sprawy. Wziął leki i jak gdyby nigdy nic poszedł do szkoły. Tuż za nim podążyła Anette, co rusz wypatrując okazji do odebrania mu plecaka.


Kiedy Oskar poszedł za szkole, ona zrobiła to samo.


Chłopak usiadł pod ścianą i otworzył plecak.


- Ah. I znowu trzeba to zrobić, ale jak mus to mus.


- Stój ! Nie pozwolę ci ! - Hamsko wyrwała mu plecak, odskoczyła w tył i wyjęła jedna ze strzykawek, z groźbą że ja rozbije, a Oskar zaczął powoli opadać z sił.


- Anette. Jak mogłaś. Miałem cię za przyjaciółkę, podczas gdy Ty... - urwał nagle, zasyczał i chwycił się za pierś.


- Nie widzisz, że to cię niszczy ?! - wykrzyczała oburzona.


- Ty jesteś jedyną, która to robi ! Oddaj mi to, albo już nigdy więcej mnie nie zobaczysz ! - zagroził, ale ona zaprotestowała. Chłopak zaczął mieć problemy z oddychaniem. Na szczęście miał w kieszeni zapasowa strzykawkę z lekarstwem, której bez wahania na sobie użył i od razu poczuł się lepiej i zwrócił w stronę Anette.


- Proszę cię. Oddaj mi to. To jedyne, co trzyma mnie teraz przy życiu. - odparł i wyciągnął rękę w jej stronę w nadziei że odda mu plecak.


- Nie ma mowy ! Ziszczę to świństwo ! - zagroziła, ale w porę z ciemności wyłoniła się robotyczna macka, która wyrwała jej tornister, a następnie zabrała i jego i chłopca w ciemność.


Poruszona Anette znowu pobiegła na skargę do dyrekcji i znowu została odesłana z kwitkiem. Anette postanowiła wtedy, że będzie działać na własną rękę i sama ochroni Oskara, zanim ten zrobi sobie krzywdę. Nie pomyślała nawet, że on może nie chcieć jej pomocy.


Następnego dnia Oskar obudził się i ponownie przeprowadził szczerą rozmowę ze swoim przyjacielem.


- Nie wrócę tam. Ona chciała mnie zabić. - załamany ułożył głowę w kolanach.


- Mówiłem ci, że tak będzie. Zaczęła dzielić wszystko swoją miarą, bez spytania o to jak ty się z tym czujesz.


- Tak. Teraz to rozumiem. Przepraszam, że ci nie wierzyłem. Proszę. Powiedz mi jak mam teraz wrócić do szkoły ?


- Nie możesz tam wrócić. Poproś ojca. On cię przepisze gdzie indziej - zasugerował robot ze spokojem w głosie.


- Nie zrobię tego. To miejsce jest takie jakiego od dawna szukałem. Jest tu świeże powietrze, miła atmosfera. Szkoda, że jest tu ta "zabójczyni" Ah. Chyba masz rację. - Oskar westchnął, pożegnał z robotem i poszedł do szkoły, gdzie spotkał rozwśvieczoną Anette.


- No w porę ?! Gdzieś ty się podziewał ?!


- Musiałem odpocząć. Jutro zmieniam szkołę. - odparł bezżywotnie.


- Co ?! Ale... Jak to ?!


- Przez to, że mnie kontroluje aż nie czuje się swobodnie z tym, ci robię. - odparł i rzucił okiem na swój plecak.


- Rozumiem, ale i tak ci nie pozwolę. Co byłaby ze mnie za koleżanka, gdybym powiedziała : "ok. Dobra" i teraz cię zostawiła ?


- Idealna. Ja mam swoje życie, a ty swoje. Przepraszam, ale muszę już iść na lekcje. - odsunął ja od siebie i zniknął w swojej sali. Na długiej przerwie wyszedł ze szkoły, usiadł na ławce koło boiska i zapatrzył w piękne, błękitne niebo. Jego spokój nie trwał jednak długo, gdyż Anette zaraz go odnalazła i się do niego przysiadła.


- Przepraszam, że cię ograniczam, ale po prostu się o ciebie martwię - złapała go za rękę, czego on nie rozumiał. Przy niej czyli się jak przestępca. Oskar nie potrafił znieść takiej atmosfery.


- Wybacz, ale muszę już iść. - wyjął swoją dłoń z jej dłoni, wstał i westchnął.


- Zostań proszę. Razem damy sobie z tym radę ! - znowu złapała go za rękę.


- Przepraszam, ale to na nic. - wyrwał się jej, pobiegł za szkole, usiadł pod murem, po czym przyjął dokładnie 1g swojego proszku, który niestety w wyniku bardzo silnych emocji jakich doświadczył Oskar nie zadziałał tak jak powinien. Oskar zaczął się trząść i toczyć pianę z ust. W takim stanie zastała go Anette, która i tym razem postanowiła go śledzić.


_______________________________________________


- Oskar ! Co ci jest ? Wnętrze zasłoniła dłonią usta.

- Nic. Proszę. Odejdź stąd. 

- Nie ma mowy. Zaraz wezwę lekarza ! Kucnęła nad nim i położyła mu rękę na ramieniu. 

- Nie trzeba. Odejdź proszę. 

Oskar zasnął a jego drgawki ustąpiły innym jeszcze gorszym objawom. 

Dusił się i świszczal jak przy infekcji oskrzeli. Zanim do czegokolwiek doszło jego i jego rzeczy znowu porwała roboty zna dłoń. Na miejscu w komorze Gainax histerycznie potrząsnął jego ciałem. 

- Oskar ! Oskar ! Zbudź się ! Wolał, ale on nie reagował.

W dodatku jego serce się zatrzymywało. Robot spanikował.

- Coś się musiało stać ! To przez nią ! Na pewno ! Zacisnął macki wewnątrz komory. - Spokojnie przyjacielu. Nie dam ci zginąć. Dodał i umieścił Oskara w strefie kontroli, gdzie z pomocą swojej mocy próbował go ocucić. Po godzinie serce malca zaczęło normalnie pracować, a on sam odzyskał spokojny oddech. Robot odetchnął i zahibernowal się, a następnego dnia Oskar postanowił nigdzie nie wychodzić i zostać z Gainaxem w komorze już na zawsze, ale po tygodniu zatęsknił za szkołą, broń Boże nie za Anette, z którą rozmowa godziła jego serce o wiele gorzej niż najostrzejsze z narzędzi. Aby tego uniknąć wyszedł na spacer w czasie lekcji, a później usiadł na ławce. Na nieszczęście dojrzała go niedoszła zabójczyni. 

- Nie wierzę ! Oskar ! Czy to naprawdę Ty ? Wskoczyła mu w ramiona. 

- Tak to ja. Dziękuję, że przyszłaś. Ah. Westchnął.

- Jak to ? Nie cieszysz się ? Zdziwiła się i przysiadła do niego.

- Ah. Nie bardzo. To dzięki Tobie ostatnim razem straciłem przytomność. Dodał wzdychając jeszcze głębiej. 

Anette wstała.

- Zgłupiałeś do reszty ?! Przecież ja się tylko o Ciebie martwię ! Nie chcę, żebyś skończył na cmentarzu tak jak reszta uzależnionych. 

Wypaliła ze złością.

- Coś ty powiedziała ?! Gainax miał rację ! Dzielisz świat swoją miarą ! Dla Ciebie wszyscy są źli ! Wstał i zacisnął pięści. 

- Mylisz się ! Ja tylko się o Ciebie martwię ! Dlaczego tak się przed tym bronisz ? 

- Nie chce umrzeć ! Ostatnim razem było blisko, ale na szczęście miałem przy sobie zapasy ! Wybuchnął niczym bomba atomowa.

- Proszę cię. Skończ z tym. Nie chcę cię stracić.Złapała go za rękę i spojrzała mu w oczy w sposób mu nieznany. 

- W takim razie pozwól mi to zrobić. Westchnął i odwrócił wzrok. 

Anette puściła jego rękę i uczyniła tak samo, a Oskar podał sobie zastrzyk.

- Ah. Dziękuję. Odczuł wyraźną ulgę, po czym usiadł na ławce i zasnął, a wtedy zadzwonił dzwonek na przerwę. Wtem na miejscu zjawiło się dręczyciele. 

- I kogo my tutaj mamy ? Gołąbeczki uwily sobie tutaj niezłe gniazdko. Z twarzy Browna wylewał się ironizm. 

- Daj nam spokój. Mamy już cienie serdecznie dosyć ! Wypaliła i wskazała na niego palcem. 

- Ach tak... Skoro tak... Zabawny się ! Moro ! Bierz chłopaka ! Dręczyciele wypiął pierś jak dumny superbohater.

- Nie pozwolę ci na to ! Anette zastawiła mu drogę.

- Ktoś cię pytał ? Brown skinął ręką na towarzyszy. 

- Nie ! Nie pozwolę wam ! On potrzebuje naszej pomocy, a nie przemocy ! 

- Doprawdy ? Przywódca wyszczerzył się.

- Tak, on jest... Już miała powiedzieć, że jest uzależniony, ale myśli przerwał jej jęk budzącego się Oskara.

- Anette ? Co się tutaj dzieje ? Usiadl i złapał się za głowę.

- Brown i jego banda chcą się z Tobą rozprawić, ale nie martw się ! Nie pozwolę im na to ! Odwróciła się do oprawców i rozpostarła nad nim ręce blokując im dostęp. Oskar był pod wrażeniem, ale nie mógł pozwolić jej walczyć. Wstał i sam stanął na przodzie przed nią.

- Zostawcie ją ! Lepiej weźcie mnie ! Rozpostarła dłonie.


- Co Ty robisz ? Anette była przerażona. Oskar odwrócił się, cheycił ją za ramiona i spojrzał jej głęboko w oczy. 

- Nie martw się. Nic mi nie będzie. Uspokajał.

- Ale ! Ale ! Dziewczyna zaprotestowała. 

- Spokojnie. Byle go dzwonka. Uśmiechnął się, wziął ją za rękę i zaczęli uciekać, co rusz prowokując tym agresorów.

Oskar nie przypuszczał, że tak szybko straci siły, więc pobiegł za szkole razem z Anette. Był wyczerpany jak nigdy.

- Ah. Tutaj będziemy bezpieczni. Gainaxie. Proszę. Wpuść nas. 

Oczy robota zabłysnęły a jego tobotyczne chwytaki popędziły w ich stronę. 

- To te dane, co wcześniej ! Zauważyła Anette.

- Spokojnie. To mój przyjaciel. - Uśmiechnął się i pozwolił by chwytaki zabrały ich obu. Kiedy już byli w komorze eksperymentalnej Gainax zakamuflował się tak, żeby nikt go nie zobaczył. 

- Dlaczego ona tu jest ?! Wypalił po chwili.

Oskar położył się na plecach z ręką na piersi. 

- Uratowała mnie. Wymamrotał.

- Jak to ? Gainax zdziwił się, bo wiedział jak zareagowała na wiadomość o narkotykach i po prostu nie mógł być spokojny, gdy była w pobliżu. Tymczasem Oskar mówił dalej, głupio zaślepiony jej osobą.

- Obroniła mnie, choć wiedziała, że nie ma z nimi szans. 

Jego głos był coraz słabszy. Ostatkiem sił poprosił Gainaxa o zastrzyk. 

Przyjaciel wyjął strzykawkę z plecaka, ale kiedy tylko się zbliżył Anette zastawiła mu drogę i szeroko rocpostarła ramiona. 

- Proszę cię. Przestań ! To go zabije ! Upierała się, na co Gainaxowi puściły nerwy. 

- Grę ! Prędzej zrobi to Twoja obecność ! Odsunął ją od Oskara i zrobił swoje. Chłopakowi wyraźnie ulżyło, ale ona była zbyt zaślepiona, żeby cokolwiek zauważyć. Dwie godziny później Oskar doszedł do siebie.

- Ah. Co za los. Usiadl i położył rękę na czole. Módl nadzieję, że to wszystko mu się przyśniło, ale to co stało się później ostatecznie to wykluczyło. 

- Oskar ! Ty żyjesz ! Anette wpadła mu w ramiona.

Chłopak nie podzielał jej radości. 

- Proszę. Zejdź ze mnie. Zrozum wreszcie, że i tak nic nie zdziałasz. 

Dziewczyna wstała i zacisnęła pięści.

- Ddj spokój ! To cię zniszczy ! Czemu jesteś taki ślepy ? Odparła z pretensjami. Oskar nie popierał jej, ale nie miał już siły na kolejną kłótnię. 

- Możliwe, ale to dzięki temu jeszcze żyję. Przepraszam, ale zaraz przyjedzie mój tatuś. Oskar wstał i przeciągnął się.

- Doskonale ! Może jemu przemówię do rozsądku ! Wypaliła podekscytowana.

- Ah. Jak tam sobie chcesz. Gainaxie ? Oskar zwrócił się w stronę strefy kontroli. Robot przytaknął i przetransportował jego i Anette na zewnątrz.

Wtedy pod szkołą zjawił się doktor Radller.

- Oskar ! Oskar ! Zawołał.

- Tatuś ! Chłopak zapomniał o bożym świecie i z energią wskoczył mu w ramiona. Anette chciała się wtrącić, ale obydwoje wsiedli do samochodu i odjechali. Następnego dnia wcale nie było lepiej. Coraz częściej zdarzało mu się zażywać lekarstwa, przez wzgląd na narastający stres.

Musieli się więc zdarzyć, że w końcu ktoś go na tym przyłapał. Najgorzej, że zrobili to dręczyciele. Nie mieli jednak złych zamiarów. Mieli tylko nadzieję na jakiś mały handelek. Oskar odmówił im, bo wiedział że jeśli ktoś inny zażyje jego lekarstwa bezsprzecznie umrze. 

Na to Brown i spółka wpadli w szał i zaczęli mu grozić.

Przyparty do muru Oskar wstał i znokautował lidera tak mocno, że z nosa picirkła mu krew. 

- Ah ! Ta kanalia ! Chłopcy dajcie mu nauczkę ! Brown wstał, wytarł krew, a reszta chwyciła Oskara za ramiona. Lider najpierw go pobił, a później rzucił na ziemię i skopał. 

- Tak. To powinno dać mu do zrozumienia. Pch. Brown i jego paczka odeszli. Niedługo po tym na miejscu zjawiła się Anette, której zadowolenie przechodzących obok dręczycieli, wydawało się dosyć podejrzane. Przeczucie jej nie myliło ! Pod drzewem znalazła nieprzytomnego Oskara. Wszelkimi sposobami próbowała go ocucić, ale on nie reagował. Dręczyciele rozgadali wszystkim, że bierze dragi, przez co szkołę opanował totalny chaos. Oskar bardzo dobrze się uczył i zawsze słuchał nauczycieli. Ten argument ostatecznie ich przekonał.

Uczniowie nie wiedzieli jak długo brał, ale skoro jemu nic nie było, to im tym bardziej. Pod wodzą Browna w placówce pojawiły się różnej maści dopalacze (tylko to udało mu się znaleźć najszybciej). Anette była nieświadoma tych zmian. Myślała gorączkowo jak ocalić Oskara. Wtem zapaliła jej się żarówka i czym prędzej zaniosła go do Gainaxa, który prędko zabrał jego i Anette do swojego wnętrza. 

- Co mu się stało ? Spytał wzburzony. Od początku przeczuwal, że dziewczynie nie należało ufać.

- Został pobity. Żałuję, że mnie tam nie było. Spuściła głowę.

- Jak to ?! I ty się nazywasz jego przyjaciółką ? Wypomniał, po czym podłączył Oskara do strefy kontroli, ślę bez reakcji. Robot zaskrzypiał i stracił swój kamuflaż. - Proszę cię ! Nie rób mi tego ! Musisz żyć ! Potrząsnął jego ciałem za pomocą swoich macek. Wkrótce zwrócił całą swoją złość ku Anette. To wszystko twoja wina ! Zwrócił się do niej z pretensjami. 

- Nie zwalaj tego na mnie ! Oboje z ojcem szprycowaliście go dragami ! W końcu jego organizm nie wytrzymał ! Wykrzyczała. Tego już było za wiele. Robot poczuł się wzburzony niczym byk przed którym matador macha czerwoną płachtą.

- Coś ty powiedziała ?! One trzymały go przy życiu ! Pewnie ci dranie coś mu uszkodzili. Robot rozpłakał się. Przepraszam przyjacielu. Poległem jako Twój ochroniarz. Wprowadził do wnętrza swoje chwytaki i dotknął jego piersi. Nagle coś w niego wstąpiło, jdkby nowa nadzieja. Połączył proszek z płynem od strzykawki i dał mu do wypicia. To był strzał w dziesiątkę. Wyczuł jak jego serce wraca do życia. - Ah. Dzięki Bogu. Nie spóźniłem się. Odetchnął z wyraźną ulgą, a Oskar z impetem otworzył oczy i łapczywie złapał oddech.


________________________________________________________________


























Link do wpisu:

Komentarze

Na razie nie ma jeszcze komentarzy.

Dodaj komentarz

nick/imię:

Zaloguj się, jeśli masz już konto.
Zarejestruj się za darmo, jeśli go nie posiadasz.

treść komentarza:

Komentuj

Poleć to zdjęcie znajomym

Prawdziwa Natura Gainaxa - 2.1.  :: Prawdziwa Natura Gainaxa - 2.1.
 
To był dzień jak co dzień. 
Właśnie jechał

Podaj swój adres e-mail

Podaj adresy e-mail znajomych

Napisz wiadomość

Przepisz kod z obrazka:

 

Znajomi

657. Smutno mi, smutno mi Boże...

RAIDO... (Droga) Q Zenitu

Park Śląski w Chorzowie

Pozostałe (36)

Ostatnie komentarze

Otrzymane|Napisane

  • brak

Ostatnio odwiedzili